klub MORD

Nadeszła jesień. Prowincjonalne miasto mgła spowija gęsta i nieprzejrzysta wybitnie. Już dobę!
Zrobiło się nieco chłodniej, może nie bardzo zimno, ale różnica w porównaniu do października jest odczuwalna. Ciemno jest, jeśli słońce, to i tak promienie kładą się na ziemi pod dziwnym kątem. Frau otrząsnowszy się z szoku wywołanego przejściem z czasu letniego na zimowy (podobnie jak koty, psy, krowy, kozy oraz inne zwierzęta zależne od człowieczej ręki - karmicielki) nabrała w płuca wilgotnego, jesiennego powietrza i poczuła zew krwi. Przykre to bardzo, gdy eM, na co dzień raczej empatyczna istota, śnić zaczyna o zwłokach. Odchodzą w niepamięć złociste marchewki (z masłem i z curry), kuszące zielenią brokuły, rzodkiewki, pękate, soczyste pomidory. Ich miejsce zajmują zaś grzyby, kapusta i ryby. Na szczęście typowo mięsne zachcianki pojawiają się dopiero przy tak zwanych temperaturach ekstremalnych: w styczniu i w lutym. Uprzedza się tu ewentualnych oponentów: frau wie, że ryba też człowiek. Cierpi i czuje w stopniu porównywalnym. Dlatego też rzadko korzysta z uprzejmości tuńczyków, łososi oraz pstrągów oszukując się masłem, orzechami oraz oliwą. Ale sprytne "złe" mymlowe z głębi duszy domaga się ofiar, a frau jak to frau: słabą jest, opiera się długo acz nieskutecznie.
Jest jednak sposób jeden, by apetyty mordercze przynajmniej ukrócić (skoro poskromić się nie da). Wystarczy rybę własnoręcznie ubić, wypatroszyć bądź zwyczajnie pokroić. Wewnętrzna frau jest obecnie na takim etapie, iż sam chrzęst ości dobywający się z ryby przy odcinaniu głowy przyprawia o dreszczyk i wyrzut sumienia. Wyrzut na tyle duży, że mięso pochodzenia rybnego ląduje na patelni najwyżej raz w miesiącu. I tu mała dygresja. Jakiś czas temu (dosyć odległy, ale jeszcze tegoroczny) wpadł w oko eM niewielki tekst. Zdaje się, że popełniła go Katarzyna Bosacka (pewności jednak frau nie ma).
Treść dotyczyła pewnego, nazwijmy to, eksperymentu który przeprowadzono (a jakże) w Stanach Zjednoczonych. Poproszono dzieci o narysowanie ryby. Większość z nich wykonała jednak rysunek przedstawiający... kostkę rybną.

Nieświadomość tego jaką drogę przebywa zwierz w drodze do naszej lodówki zwykle ułatwia sprawę. Nieświadomy konsument nawet przez chwilę się nie waha. Stwarza mu się warunki, w których jest on doskonale niewinny, bo zwyczajnie nie ogarnia wyobraźnią procesu, w którym dajmy na to pozyskano skrzydełka z kurczaka. Frau nie wie jaka jest recepta, jak mądrze wprowadzić dziecię w świat piramidy żywieniowej. Wie, iż na wsi proces ten odbywa się dość brutalnie. Ale nie zawsze i nie wszyscy poddają się mu bezwolnie. Jako poparcie tej tezy eM przytoczy przykład kilku (wówczas jeszcze młodocianych) sióstr, które w czasach dość biednych i smutnych zbuntowały się przy świątecznym stole i nawet palcem nie tknęły do niedawna jeszcze ulubionego zwierzaka. Najbardziej niebezpiecznym zjadaczem są jednak mieszczuchy totalnie odizolowane od wszystkich niewygodnych prawd tyczących się ludzkich apetytów. Dlatego frau zwykle musi się ukarać i bierze w dom martwą rybę, którą należy zgilotynować (chociaż wcześniej eM mordowała już i patroszyła wielokrotnie). To cena jaką trzeba zapłacić w mymlowej kuchni za mięsne zachcianki. Na szczęście taka forma nauczki wystarcza na przytłumienie "złEgO" przynajmniej na kilka tygodni. Być może z czasem uda się frau wyeliminować mord (nawet ten pośredni) na zawsze. Nie tylko mięcho dogrzewa w zimowe dni. Czasami wystarczy zwykła wełna.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz