zaginął kot....

Ileż to razy frau wielce spiesznie udając się dokądś mijała poprzyklejane na słupach, latarniach, ogrodzeniach kserówki o wyżej wymienionym tytule. Pod tymże zdaniem o jakże dramatycznym wydźwięku zwykle widniało kiepskiej jakości zdjęcie, czarno białe, raczej nieostre, charakteryzujące się wysoką ziarnistością (że się eM po fachowemu wyrazi). Przebiegając zatem zawsze gdzieś obok, Myml zwykle kiwała głową z dezaprobatą. Zwłaszcza, gdy owa marna reprodukcja fotografii przedstawiała pupila standardowej urody oraz rasy pospolitej (dachowiec szary, prążkowany). No bo jak tu wyodrębnić cechy szczególne, kiedy (miejmy nadzieję jeszcze) żyjący oryginał szaro - szary, akurat na zdjęciu zwinął się dajmy na to w krewetkę lub też pokazał swój lepszy, królewski profil. Patrzyła więc eM z politowaniem, mamrocząc coś o wariatach, co to głowy, bądź oczu nie mają. Do czasu. Do czasu.


Poszukiwana żywa lub martwa kocica rasy pospolitej, maści szaro - szarej, znaków szczególnych brak. Raczej tłusta. Reaguje na zawołanie: "koooooot!" z typowo wschodnim zaciąganiem.


Cośmy się nachodzili, cośmy się naszukali. Co to się działo, oooo co to się działo! Wszystkie piwnice, pakamery, komórki, stare rudery! Wszystkośmy przetrzepali, przegarnęli, obwąchali. Frau nałaziła się po dachach, ach smarkiem będąc tyle się nie złaziła. Z obitym palcem, ramionami pokłutymi przez pokrzywy po dwóch dniach straciła nadzieję. I siadła.
Zaczęła się więc wyliczanka, że już nigdy takiego lata nie będzie, ani jesieni ani zimy. Nie będzie mruczenia przez sen, ani miauczenia, gdy błyskawice i burza, nie będzie ocierania grzbietu o książki, siedzenia pod drzwiami i wgapiania się w klamkę.
Nie będzie drugiego takiego samego kota, który sam się wyprowadza (sam! proszę Państwa sam się na spacer wyprowadza!), dyscyplinuje frau und Rümcajsa wymachując łapami w powietrzu, wystawia brzuch do słońca, mlaszcze i ochlapuje mlekiem po same uszy.
Nie będzie niczego.

Wstali więc Rümcajs und frau po nocy pełnej niepokoju. Wcześnie jeszcze było. Patrzą przez okno: na horyzoncie Biały. Siedzi pod drzwiami okolicznej komórki. Siedzi i patrzy, patrzy i węszy. Zastukała sąsiadka "coś ten Biały dziwnie tam siedzi".
Ano siedzi, zaiste dziwnie. Tak uporczywie (o ile można przesiadywać w sposób uporczywy).
Po krótkiej naradzie idziemy. Poganiamy Białego, szukaj szukaj, mówimy, choć to nie pies gończy, a kotów gończych Mymle jak żyje nie widziała. Wreszcie dało się słyszeć miauknięcie, jedno, drugie, trzecie, wszystko raczej niemrawe.
No tak, to nasza głąbina domowa.

Niech żyje kot!







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz