50% love, 50% satisfaction, made with proud

Mniej więcej takiej treści wszywkę wypatrzyłam niegdyś na jednej z sukienek przeglądanych w lokalnym second handzie. Nie potrafię przypomnieć sobie, czy przytoczony powyżej tekst na metce był dokładnie taki sam. Jednak wydźwięk wydrukowanych słów odpowiada tytułowi dzisiejszego wpisu.
Zupełnie nieoczekiwanie wszywka z sukienki wyszukanej w "drugim obiegu" zapoczątkowała serię przemyśleń niekoniecznie zmierzających ku pozytywnym wnioskom. Sam tekst: uroczy, pomysł: całkiem fajny, zwracający uwagę, także jako zabieg nazwijmy to marketingowy, ale....
co jeśli to nie jest prawdą. Byłoby wielką ironią losu, gdyby te właśnie wszywki umieszczano w ubraniach produkowanych w konglomeratach przez osoby, których się używa lecz nie szanuje. Wizja okrutna, ale czy aby na pewno niemożliwa?
Podczas gdy naiwna część Mymli cały czas roztrząsa udatność i prostotę pomysłu, ta bardziej rozsądna wierci się i skrzeczy, wygrzebuje paluchem dziurę, podejrzewa, prawie już osądza.

A teraz z nieco innej strony. Chociaż w dalszym ciągu jakby o tem samym. Jakiś czas temu, w trakcie typowego wałęsania się po "sieci" trafiłam tu. Rzecz warta uwagi i polecenia zarówno wszystkim tym, którzy na poważnie interesują się tzw. etyczną konsumpcją jak i tym, którzy póki co są tematem zaciekawieni i poszukują jakichkolwiek informacji. Moją uwagę zwrócił jeden ze starszych wpisów na blogu towarzyszącym stronie internetowej, a dotyczący właśnie dylematów "metkowych".

(...) W okolicy bloku Oliviera była budowa. Zwykły dwupiętrowy dom. Remont, jakich pełno. Co jednak bardzo dziwiło sąsiadów, nikt nie pracował tam za dnia, natomiast wieczorem podjeżdżały pod posesję bagażówki i wyładowywano towary w pudłach. Potem rano odjeżdżały. Nikt oprócz tych samochodów i ich kierowców, którzy wyładowywali towary, nie zbliżał się do miejsca. Któregoś dnia przyjechała policja (jakiś życzliwy sąsiad zainterweniował) i wtargnęła do budynku. Przez przypadek zaglądnięto do piwnicy... a tam około setki osób pochodzenia Chińskiego...
100 Chińczyków - nielegalnie, bez prawa pobytu, bez możliwości wyjrzenia przez okno, czy wyjścia na zewnątrz - szyło ubrania. W piwnicy tego domu była ogromna szwalnia, która produkowała od kilku miesięcy ubrania z metką "made in france".
No comments.*


No właśnie. A więc okazuje się, że można. Pytań coraz więcej a odpowiedzi niewiele. Czy zwykły, szary konsument jest w ogóle w stanie prześledzić ścieżki, którymi docierają do niego poszczególne dobra? Załóżmy, że większość kupujących ma już pewną konsumencką świadomość i stara się wybierać sprawiedliwe produkty. Zaglądają więc do sklepików stwarzających pozory tych znajdujących się po jasnej stronie mocy. Cena nie jest alarmująco niska, pani ekspedientka bądź pan ekspedient zapewnia, ręczy swoją własną głową, czcią i majątkiem za prawdziwość informacji pochodzącej od producenta. Przymierzamy, dokonujemy zakupu i z czystym sumieniem wracamy do domu. Aż któregoś pięknego słonecznego/mroźnego/pochmurnego/ciepłego dnia trafiamy na informację prasową, która błyskawicznie nam to sumienie zaświnia.
Wszywka jako najbardziej bezpośrednia  i podstawowa forma informacji dla kupującego już nie spełnia swojej funkcji. Nie zawsze przekazuje ona prawdę o pochodzeniu danej rzeczy. W taki oto sposób masowa produkcja radzi sobie z klientem już uświadomionym :(. Czyli zwyczajnie robi go w konia. Pozostaje więc pytać, sprawdzać, przeglądać, umiejętność czytania informacji na produkcie dziś już nie wystarcza.


* cytat zamieszczony powyżej zaczerpnęłam stąd:
 http://www.guadeloupe.pl/blog/13/Paryz-Aubervilliers-czyli-jak-zyje-sie-na-przedmiesciach








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz