dziecinada

Tako więc lato w pełni (przynajmniej w tym tygodniu), okna pootwierane na oścież, dzieciaki mają wakacje. Przez okno wsączają się różne, pobudzające (lub nie) zapachy kuchenne. Do kompletu dołączył w związku z tym kolejny niedzielny tłuczek.
Nasuwa się pewne pytanie: czy wokół eMmml naprawdę muszą mieszkać wyłącznie miłośnicy schabowych? Ma tu ktoś sokowirówkę?
Odgłosy dochodzące zza okien (poza uporczywym waleniem o blaty stołów) nieodmienne wiążą się z trudami życia sąsiadów. Owe trudy nie omijają zwłaszcza sąsiadów nowo przybyłych.
Wraz z nimi cierpi Prac. Kraw. MF.

No więc, eM wie już, że jedno dziecię albo jest skrajnym niejadkiem, albo nie lubi tego, co mu mama ugotuje (egzemplarz numer dwa, płci żeńskiej wykazuje się wyjątkowo stoickim spokojem). Do tego wydaje z siebie różnorodne piski, porykiwania oraz wrzaski. I tak zdaje się, przez cały czas, nieustannie. Gorąco, okna na oścież rozwalone, chcąc nie chcąc eM zaczęła odróżniać w tych dźwiękach intencje malucha. Ale! to nie koniec. Był  taki dzień, kiedy W. z parteru w ramach początków dojrzewania (teraz jakoś szybciej się ów proces odbywa, nieprawdaż?) przez bitą godzinę piszczała. I to tak jak potrafią piszczeć głupie (przepraszam), rozhisteryzowane (jeszcze raz pardon) panny (w szkole zwykle eM zastanawiała się, skąd one TO biorą? tę idiotyczną skłonność do wyrażania wszystkiego wrzaskiem).
Potem Z. z drugiego doznała "weltschmertza" (nie spleen, oj nie był to spleen, w całej tej dziecięcej niedoli dużo było niezgody i buntu, stąd też zdaniem eM określenie weltschmertz jakby bardziej oddaje istotę zjawiska) coś tam się jej nie podobało, oczywiście było to coś wymyślonego przez dorosłego (a raczej: dorosłą).
To się eM się ubawiła :). W tym jednym dniu ujawniły się wszelkie trudy życia związane z opiekowaniem się maluchem, sześciolatką (która za kilka tygodni idzie do szkoły i w związku z tym przeżywa jakiś tam przełom życiowy) no i do tego jeszcze dziecięciem wchodzącym powoli w czas dojrzewania: nie tak dawno temu małoletnia W. miała fazę chcenia na obróżkę. Chciała, by K. (mama) kupiła jej pseudo skórzane coś, z ćwiekami (!) do noszenia wokół szyi (ha ha ha ha! na tej chudej szyjce dziewczęcia z fryzurą "na pazia"). Nooooo, z pewnością wówczas dopiero W. wzbudzałaby  wśród dorosłych ów szczególnie w tym wieku pożądany respect, bo przecież o to chodzi: żeby starzy zaczęli traktować Cię POWAŻNIE.
Jest lato, okna pootwierane i mamy tu cyrk.

Oczywiście starsze sąsiadki też dokazują i dają o sobie znać. eM zastanawia się, czy nie kupić im trąbek, będą się lepiej słyszały i przestaną się w końcu do siebie wydzierać. Wszak nerwicy nabawić się można. Nie wiadomo, czy babki wojują, czy obcują zgodnie oraz radośnie. Interweniować, czy machnąć ręką i cieszyć się, że tak radośnie dokazują?

I tak się życie prowincjonalne toczy. To naprawdę wielce frapujące mieć za sąsiadów: samotne matki pracujące, samotne matki niepracujące, niepracujące zepsute gówniary w wieku (czyjejkolwiek studiującej) siostry, ich sfrustrowane pracujące na czarno mamy, dwa psy, dwóch pijaków (jeden jeszcze w obejściu oporządzony, zwłaszcza gdy jest trzeźwy, drugi już bardziej w stronę poszukiwania straconego czasu), ich psy, dwa koty które się szczerze nienawidzą, garstkę emerytek oraz kilka zupełnie zwyczajnych osób, co by uzupełnić statystyki. Mamy więc przekrój przez całe społeczeństwo. Ach! Jest jeszcze jeden artysta. Wieczorami śpiewa (drze ryja jak mawia R.). Mymlll to lubi, ów koloryt lokalny wprowadzający pewną dozę szaleństwa.

Zaś kilkadziesiąt kilometrów dalej urodził się T.
I przez pierwsze tygodnie swego bycia nie był mięciutkim, grzeczniutkim pierożkiem, który nic, tylko by spał, jadł, spał, jadł. Niestety dla rodziców.
Jako ssak z gatunku ciotkowatych, na poczet przyszłych wspólnie z pierożkiem spędzanych chwil, dajmy na to, przy posiłkach skleciła eM (uwaga, uwaga) podgardla dziecięce w ilości sztuk trzech.
Tak się zainspirowała, że natychmiast powstało kilka wariacji dla całkiem wyrośniętych już pierogów.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz