od rzeczy do rzeczy

Był sobie imbryk. Pękaty, prosty w formie.
Ciekawe, bo Mymla kawał życia przeżyła bez imbryka.
W końcu jednak przemogła się i postanowiła zarzucić swoje barbarzyńskie zwyczaje związane z zaparzaniem herbaty. Dobrze się stało: w tym samym czasie (mniej więcej) zupełnie przypadkiem wlazła na sklep z rzeczami z odzysku. Rzeczy jak to rzeczy w takich miejscach: przyjechały z tej (rzekomo) lepszej strony kontynentu. Przyjechały, zagościły na prowizorycznych półkach w magazynie nad rzeką. Pośród form trochę przesadnych i barw raczej pstrokatych znalazł się ów pękaty imbryk. I wpadł Mymli w oko, więc szybciutko i bez zastanowienia poniosła go do domu. Naczynie przebywało to na półce, to na suszarce, służąc wiernie oraz całkiem długo, aż pewnego dnia na powierzchni pojawiła się niepokojąca rysa. Po dokładniejszych oględzinach okazało się, że od wewnątrz pęknięcie również da się zauważyć. Wyrzucić żal, trzymać dla ozdoby jakoś tak dziwnie, niepraktycznie bardzo. Używać dalej: trochu straszno.
Jako że po kątach walało się kilka drobiazgów (pokrywka od słoika, kabel z oprawką po pękniętej lampce nocnej, kilka plastikowych korków z butelek po mleku) narodziła się idea z gatunku tych recyklingowych.
Et voila! Udało się.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz