dwa, pierwsze

Czyli: troszkę o lobby (sic!) rozpanoszonych cyklistów i polowaniu na rowerzystów :).
Drodzy miłośnicy jednośladów!
Jakiś czas temu dostąpiliśmy prawdziwego zaszczytu. W końcu usankcjonowano prawnie (a więc ustanowiono, zapisano, wyryto, wytyczono) nasze prawa, przywileje oraz obowiązki, którymi od wielu, wielu lat cieszy się większa część Europy. Informacja ta sprawiła Mymli osobiście niewypowiedzianą radość. Z poczuciem satysfakcji oraz spełnienia czytała ona (z wypiekami na twarzy!) wszystkie doniesienia prasowe odnoszące się do tej jakże ważnej zmiany. Cieszyła się (eM) radością dziecka, wznosiła ku górze oczy myśląc:  
nAreszcieWreSzcienareSzcie
Ehm, radość ta nie trwała długo, niestety. 
Czasami w ramach rozrywki, wypoczynku, odpoczynku od maszyn, igieł i nitek, Frau Mymla przedłuża lekturę, bada podpisy pod tekstem, analizuje treści, wnioski, sugestie komentujących. 
Ot tak dla zabicia czasu. I znajduje tam ciekawe postulaty. A to, by przywrócić obowiązek zdawania egzaminu na kartę rowerową 
(tu nerwowa Mymla zaczyna zastanawiać się, czy wydadzą jej duplikat takowego dokumenta po 15 latach od jego zagubienia - wiadomo, nigdy nic nie wiadomo i trzeba ubezpieczyć się na zapas). Albo wyczytuje, iż naszymi mężami, ehm, stanu zawładnęło tajemnicze i wielce wpływowe lobby cyklistów, baaa! samych producentów rowerów oraz części zamiennych do nich (tu zaś Mymla imaginuje sobie w głowie wszystkich tych smutnych panów dojeżdżających na prowincji do pracy dzięki lekko zdezelowanym, acz dobrze naoiliwionym jubilatom, rometom tudzież innym niezidentyfikowanym obiektom jeżdżącym). Przedziera się więc nasza frau przez oskarżenia o wręczanie łapówek, najazdy zielonych oszołomów, przedziera się przez wizje niepełnoletnich, nieprzewidywalnych cyklistów, którzy jeżdżą po miejskich arteriach slalomem, parami, szóstkami i w piramidach i dociera do postulatu o bezwględnym zakazie poruszania się rowerem na terenie miasta. Jako wytłumaczenie podano, iż rower to rekreacja, a więc zajęcie na weekendy, za miastem, po pracy.
Tymczasem co rano wsiada frau eM na swój wechikuł, pędzi by na pocztę zdążyć, by marchewki kupić, pasmanterię odebrać zamówioną. Mija ona więc stateczne Panie wracające z targu warzywnego, listonoszy rozwożących pocztę, smutnych Panów zdążających na drugą zmianę do pracy.... i nie widzi jakoś nikogo w przysłowiowym "obcisłym" zajmującego się rzeźbieniem mięśni nóg, podnoszeniem sprawności fizycznej, słowem jednym: gdzieś ta rekreacja jest, ale chyba raczej nie tu. 
Na zakończenie wielce pouczającej lektury, przypomina sobie jeszcze wystąpienie pewnego Pana na radiowej antenie. Miało to miejsce w trakcie audycji poświęconej bezpieczeństwu 
Wiadomo - Kogo ;) na drogach oraz ulicach. Zadzwonił ów Pan, przedstawił się jako osoba niepełnosprawna kierująca pojazdem zmotoryzowanym po czym orzekł, iż nie widzi sensu budowania infrastruktury dla rowerzystów, bowiem on często i dużo jeździ, na drodze spotyka bardzo niewielu cyklistów w związku z czym nie widzi potrzeby inwestowania środków dla zaspokojenia potrzeb tak nielicznej grupy obywateli. Przy wspomnieniu rzeczonego Pana frau się wkurzyła, a potem opanowała, zapomniała wsiadła na rowerek i czując się wielce bezpiecznie (chroniona nowym prawem) pomknęła miejską uliczką przed siebie. Daleko nie zajechała, bowiem bardzo (zbyt) blisko przejechało auto z bardzo (zbyt) dużą prędkością. Zachwiało, zabujało naszą frau i przypomniało jej o jej własnej śmiertelności. Kolejna taka rzecz zdarzyła się dokładnie dwa dni później.
Tym razem był to Lublin (wcześniej mało szarmanckim okazał się Poznań) zaraz za Lublinem jednakowoż jechała Francja: wielka, srebrno-beżowa, szeroka, raczej satteczna i raczej z ostentacyjnie wygodnych. Francja kurtuazyjnie zwolniła, rozsądnie trzymając się na dystans jednego metra delikatnie wyprzedziła nie pierdząc przy tym w nos spalinami. Bravo! Tak trzymać!
i tak się w tej radości nasza frau zatraciła, że przejechała po raz pierwszy w życiu swem ogromne, ruchliwe skrzyżowanie z tramwajami, zatoczką autobusową, postojem dla taksówek, wysepką tramwajową i kilkoma pasami ruchu wiecznie zakorkowanymi przez sznur samochodów. I to pomimo tych dwóch oszołomów.
Co za radość: tylko eM i wiatr i zielone, na samym środku skrzyżowania. 
Cykliści! wracajmy na ulice, zanim okaże się, że nas nie ma.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz